Razem z moimi Panciami, chcę Wam dziś opowiedzieć o mojej wizycie u doktora, a właściwie u kilku i o tym, jakie mam szczęście do ludzi 🙂 Ale od początku…
Po kilku dniach mojego przybycia do domu Panciów okazało się, że mam jakiś guzek grzbiecie (a dokładnie nad pupą;) ). W tym samym czasie zmagałam się z kontuzją łapki, o której na pewno pamiętają Ci, którzy śledzili moje losy na fejsbuku. Kontuzja łapki okazała się zerwaniem jakiegoś wiązadła i dzięki doskonałej opie doktora Sierakowskiego bardzo szybko doszłam do siebie. Pan Sierakowski przyjmuje blisko mojego domu, w Centrum Zdrowia Małych Zwierząt na Tarchominie. Kiedy poszłam tam pierwszy raz, Pancia powiedziała mi, że to musi być dobre miejsce, bo na ścianie wisi dyplom od Psiego Anioła. I faktycznie to miejsce jest cudowne. Każdy weterynarz, którego tam spotkałam, podchodził do mnie z wielkim uśmiechem i pomagał mi w moich bolączkach. A mam ich na swoim koncie sporo 😉 I tak oto mój pierwszy kontakt (2 dni po przybyciu do domu Panciów) – lek.wet. Rafał Kraszewski – przemiły, delikatnie zdjął mi szwy po sterylce, obejrzał mnie i podpowiedział jak dbać o moją skórę (która wtedy swędziała i śmierdziała niemiłosiernie ;)) Kolejna pomoc, to już wspomniany p. Sierakowski i jego diagnoza ortopedyczna i szybkie leczenie. Ten sam weterynarz wyjaśnił Panciom dlaczego się moczę (tak, tak jak wspaniała Nucia, blogerka i gwiazda filmowa mam problemy z utrzymaniem moczu, niczym starsza Pani;)) – okazało się, że mam posterylkowe nietrzymanie moczu i popijam sobie syropek Propalin (który o dziwo lubię i merdam na jego widok ogonem ;)). Ale, żeby Panciowie nie mieli dość atrakcji, w pierwszych tygodniach u weterynarza bywaliśmy niemal co tydzień -biegunki, wysypki, krostki i podrapanie przez kota. Wszystko mam już za sobą 🙂 W tych trudnych chwilach wspierały mnie jeszcze miłe Panie lekarki z tej lecznicy – p. Agnieszka Poszytek-Markiewicz oraz p.Izabela Kuźniak-Wajsznor. Jednym słowem, oprócz specjalistów od gryzoni, zajmowali się tam mną prawie wszyscy, za co jestem im bardzo wdzięczna 😉
To ja – pierwszego dnia i 8 miesięcy później 😉
Ostatnio jednak do grona moich „osiedlowych” lekarzy dołączył ktoś jeszcze. Od kilku tygodni Panciowe szykowali się na moją operację, no dobra na mały zabieg 😉 Miałam mieć wycinane krostki, które oszpeciły mnie w kilku miejscach i które mogły być dla mnie niebezpieczne, bo szybko rosły. Za namową p. Moniki Zając, która dba o kocury mojej babci (hihihi ;), trafiliśmy do doktora Dembele. Obejrzał mnie z każdej strony, wziął do ręki igłę i…raz dwa zrobił mi zabieg niczym w spa 😉 Trzy krosty okazały się być kaszakami, dr Dembele wyjaśnił Panciowi co z nimi robić, a my z Pancią, jak na prawdziwe kobiety przystało, odwracałyśmy głowy 😉 Czwarta, paskudna krosta jest smarowana maścią i lada dzień wyschnie na amen, a wtedy ponoć odpadnie. Czyli nie będę pod narkozą, nie będę chodzić w kołnierzu, a krosty i tak znikną 😉 Doktor Dembele wyjaśnił nam też dlaczego robią mi się takie krosty i jak dbać o moją wrażliwą skórę. Polecamy go całym sercem 🙂
Napisałam ten post, żeby podzielić się z Wami moją „Bazą Dobrych Ludzi”, którzy się o mnie zatroszczyli. Zawodowo, czasem tylko podczas jednego spotkania, ale udzielili mi pomocy, jakiej potrzebowałam. I choć wszyscy są bardzo mili, mamy nadzieję, że nie będziemy musieli się zbyt często widywać, a ja trochę się uspokoję i zacznę cieszyć pełnią zdrowia i życia 🙂